"Gdyby
ktoś nas zapytał o to, jak jednym słowem określić Bałkany, bez
wahania powiedzielibyśmy: różnorodność. Gdyby zapytał czy w dwa
tygodnie można ją odkryć, odpowiedzielibyśmy, że to dokładnie
tyle, żeby ją poznać i zacząć za nią tęsknić od razu po
powrocie.
Podczas
swojej podróży przekroczyliśmy wiele granic – zarówno tych
państwowych, ale też granic stereotypów. Udowodniliśmy tym samym,
że można podróżować tanio (paliwo i opłaty za przejazdy
autostradami, przy dystansie prawie 7000 km wyniosło każdego z nas
około 650 zł), efektywnie (zwiedziliśmy 14 państw), w grupie
ludzi, którzy wyjściowo nie znają się między sobą, a z każdym
kolejnym dniem tworzą coraz bardziej zgrany zespół (po kilku
dniach jedliśmy z jednej miski i robiliśmy wspólne pranie). Po raz
kolejny przekonaliśmy się też, że samodzielne wyprawy pozwalają
na coś, co utrudniają wakacje typu all inclusive – kontakt z
ludźmi, którzy o odwiedzanych miejscach mogą powiedzieć więcej
niż niejeden hotel czterogwiazdkowy, rezydent czy przewodnik.
W Rumunii spotkaliśmy mieszkańców małych miasteczek, którzy wieczory spędzali na wielogodzinnych posiedzeniach przed swoimi domami w towarzystwie znajomych i sąsiadów, w Turcji (poszerzenie bałkańskiej trasy o kawałek Azji) zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek, kawę i herbatę przez Sukran, zupełnie nam nieznaną kobietę, która bez wahania zaprosiła nas do siebie w przyszłości, a w Albanii mieliśmy prawdziwą ucztę u Greków - Natalii i jej taty, którzy wakacje spędzają u dziadków.
Poza tym – na każdym kroku spotykaliśmy się z sympatią i ciekawością. Rozdawanie gadżetów w korku na autostradzie przy wyjeździe ze Stambułu zaowocowało prezentem w postaci napojów naprędce wyjętych z bagażnika przez jednego z tureckich kierowców, a w Kosowie częściej rozmawialiśmy po polsku z Kosowianami niż między sobą – Cześć, jak się macie? Dzień dobry, co słychać? Skąd z Polski? – to pytania na porządku dziennym.
W Rumunii spotkaliśmy mieszkańców małych miasteczek, którzy wieczory spędzali na wielogodzinnych posiedzeniach przed swoimi domami w towarzystwie znajomych i sąsiadów, w Turcji (poszerzenie bałkańskiej trasy o kawałek Azji) zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek, kawę i herbatę przez Sukran, zupełnie nam nieznaną kobietę, która bez wahania zaprosiła nas do siebie w przyszłości, a w Albanii mieliśmy prawdziwą ucztę u Greków - Natalii i jej taty, którzy wakacje spędzają u dziadków.
Poza tym – na każdym kroku spotykaliśmy się z sympatią i ciekawością. Rozdawanie gadżetów w korku na autostradzie przy wyjeździe ze Stambułu zaowocowało prezentem w postaci napojów naprędce wyjętych z bagażnika przez jednego z tureckich kierowców, a w Kosowie częściej rozmawialiśmy po polsku z Kosowianami niż między sobą – Cześć, jak się macie? Dzień dobry, co słychać? Skąd z Polski? – to pytania na porządku dziennym.
Niespodzianki?
A i owszem – były. Nawet te przykre, które mimo wszystko z
perspektywy czasu wspominamy z uśmiechem na twarzy. Zaliczyliśmy 2
awarie samochodów. W Rumunii przez 6 godzin czekaliśmy na pomoc
drogową, żeby do życia przywrócić akumulator Golfa, a w
Czarnogórze 80 km przejechaliśmy z Mazdą na lawecie, którą
chwilowo pokonały wszechobecne na drogach kamienie. Wszystkie
pozostałe przygody rozpatrujemy w kategoriach tych miłych
niespodzianek, bo prawda jest taka, że każdy kolejny dzień
zaskakiwał nas bardziej niż poprzedni. Pozytywnie."
Już niedługo na naszym blogu recenzja przeprowadzonego przez grupę Team-from.pl testu boxu dachowego Adamantis 550 oraz bagażnika marki Fabbri.